Pan Marian Pilarczyk wspominał jak wyglądała Izbica zaraz po wojnie. Opowiadał, że jeszcze byli tu Niemcy. (...) Wszystko tu wyglądało inaczej; koło Pilarczyka były obory, ładne pogrodzone łąki. Ludzie wspominali, że dobrze gospodarzyli. Było też tak, że ktoś założył spółdzielnię produkcyjną, ale zapisały się do niej same nieroby i długo się to nie utrzymało. Gdy tu przyjechałam, to pamiętam ogromne stada krów, wielkie. Ludzie byli bardzo pracowici, prawie wszyscy coś hodowali. A w tej chwili nie ma już nic. Niedługo dzieci zapomną, jak wygląda krowa.
Mój znajomy pamiętał też izbicki pałac, to było po wojnie. Nasi miejscowi go rozgrabili. Kiedyś nie było materiałów budowlanych, więc co się dało, to zostało porozbierane i wywiezione. Ale zapamiętałam taką charakterystyczną rzecz: przyjechał tu kiedyś pewien pan, przedstawił się jako von Rosse. Nie rozumiałam, co on mówił, ale pokazywał na park. Zaprowadziłam go do pani Jaskólskiej, która umiała mówić po niemiecku. Okazało się, że mężczyzna pochodzi z Kwakowa i właściciele tego majątku byli jego kuzynami. Pochodził po parku, ale nic nie znalazł, jedynie porobił zdjęcia. Nie było już tam nic, śladu, tylko fundamenty.
Piękny w Izbicy jest też kościółek. Remontowany jest w miarę możliwości mieszkańców. Kiedyś był protestanckim kościołem, ale po wojnie został odremontowany. Kiedyś coś w nim wynaleziono, bodajże stare obrazy, malowidła ścienne też są, ale niewiele. Charakterystyczna jest jeszcze świetlica. Kiedyś zbierali się tam ludzie, a dziś to miejsce, gdzie przychodzą tylko dzieci. W przeszłości odbywały się tam co tydzień zabawy, przyjeżdżali ludzie z całej okolicy, też z Główczyc. Miejscowe kobiety gotowały wielkie gary bigosu, przygotowywały dużo różnego jedzenia.
Są też dęby w których podobno Niemcy pobudowali bunkry. Miejscowi opowiadają, że niby tam za czasów hitlerowskich budowano rakiety V2, że jakieś doświadczenia robili w tych bunkrach, że byli tam więźniowie, którzy przy tym pracowali. Gdy chodzi się tam na grzyby, to widać wyloty, ale nikt tam do środka na pewno nie wszedł. Bo gdyby tak było, że coś tam jeszcze zostało, to przecież by tam poszli z wykrywaczami. Każdy się boi, bo może być tam zaminowane.
Na cmentarzu, jeszcze w latach siedemdziesiątych widziałam wiele nagrobków z niemieckimi nazwiskami, ale chyba o polskich korzeniach. W tych nazwiskach były nazwy ptaków, zniemczone nazwy. Czy może słowińskie, kaszubskie, trudno mi powiedzieć. Później, za komuny, zgarnęli to wszystko. Teraz został tam tylko cmentarz na uboczu, który ksiądz odwiedza na Wszystkich Świętych. Poza tym tamtędy Niemcy gonili jeńców, wielu ich tam poginęło, podobno tam byli rozstrzeliwani. A w Gaci, w domu gdzie mieszka teraz Bach, podobno byli ludzie zamknięci i zagłodzeni.
Są to fragmenty wypowiedzi Pani Emilii Zimnickiej, której cała opowieść znalazła się w książce "Przesiedlona Młodość", wydanej przez Gminny Ośrodek Kultury w Główczycach.